Martinez dobry, Martinez zły

David Moyes zrobił największy krok w swojej trenerskiej karierze i naprawdę nie można mieć do niego pretensji. Odejście do Manchesteru United i zastąpienie samego Sir Alexa Fergusona to jeden z największych zaszczytów, jaki może spotkać trenera. Kibice Evertonu z pewnością są mu wdzięczni za to, co zrobił dla The Toffees. Eksperci podkreślają, że drużyna prowadzona przez Szkota grała ponad stan, a już na pewno ponad fundusze, jakimi dysponował były już menedżer EFC. Nie można mieć wątpliwości, że Moyes zostawił swój zespół przygotowany do tego, żeby utrzymać swoją pozycję w pierwszej szóstce, a kto wie, czy nawet nie wskoczyć do miejsc premiowanych startem w europejskich pucharach. O swojej sile są przekonani piłkarze, podkreślając wielokrotnie, że to właśnie Szkot wyciągnął z nich to, co najlepsze i że trzeba nadal iść obraną przez niego drogą.

Nie wiadomo, czy zadanie to będzie wykonalne, ponieważ wciąż nieznany jest jego następca. Nie udało się dogadać z Vitorem Pereirą, szkoleniowcem Porto, a według prezesa Kenwrighta, nie ma faworyta do objęcia posady na Goodison Park. Wśród ogromnej liczby plotek przewijających się co chwila przez portale internetowe można ustalić pewną grupę ludzi, z której zostanie wybrany nowy trener. Mówi się między innymi o Neilu Lennonie z Celticu, Malkym Mackayu z Cardiff, Ole Gunnarze Solskjaerze z Molde czy Roberto Martinezie z Wigan. Wydaje się, że to właśnie Hiszpan, który najpierw wygrał FA Cup z Wigan, a potem spuścił ten klub do Championship, przejmie schedę po Moyesie.

Pytanie brzmi: czy kibice Evertonu mogą się z tej decyzji cieszyć?

Już teraz wiadomo, że za samo zatrudnienie Hiszpana trzeba będzie zapłacić. Wcześniej mówiło się o 5 milionach funtów, teraz cena spadła do dwóch. Nie przypominam sobie, żeby Everton spał na pieniądzach i z pewnością ciężko będzie przełknąć te dwa miliony, nawet jeśli Chelsea za Andre Villasa-Boasa zapłaciła trochę ponad 13.  Dalej, Martinez to człowiek sympatyczny, uprzejmy i spokojny. Zawsze ma czas dla swoich piłkarzy i nie jest w stosunku do nich ostry. Jedynym większym przewinieniem Hiszpana jest skrytykowanie sędziego Michaela Oliviera za bycie stronniczym podczas meczu z Manchesterem United w październiku zeszłego roku. Ale czy samo to, że ktoś jest sympatyczny może świadczyć o jego umiejętnościach?

Zwolennicy Martineza mówią o atrakcyjnym stylu gry, jaki prezentują jego zespoły, ale zapominają o starym piłkarskim porzekadle. Drużynę buduje się od tyłu. I choć ofensywa Wigan co roku poprawiała się (37 bramek, następnie 40, 42, w zakończonym niedawno sezonie aż 47 strzelonych goli), to defensywa zostawia wiele do życzenia. (79 straconych w pierwszym sezonie, następnie 61, 62 i 73 w sezonie 2012/13). Czy to Wigan przez 4 lata miało tragicznych defensorów, co oznaczałoby złe decyzje personalne Martineza, czy po prostu Hiszpan nie wie zbyt wiele o grze defensywnej?

Kolejnym problemem jest kwestia młodzieży. Darron Gibson pośrednio zarzucił Moyesowi zbyt bojaźliwe podejście do młodych zawodników. Irlandczyk wypowiedział się o Shanie Duffym, obrońcy EFC i swoim rodaku, mówiąc, że odejście Moyesa wyjdzie młodemu defensorowi na dobre, gdyż dostanie więcej szans na grę. Jeżeli stery przejmie Martinez, nie jest to takie pewne. Owszem, można to tłumaczyć walką o utrzymanie, ale czasami gdy piłkarze ściągnięci za miliony są bezużyteczni, warto dać szansę młodym. Czy wspomniany Duffy, a także Ross Barkley, Apostollos Vellios czy ktokolwiek z drużyny młodzieżowej, która wywalczyła półfinał pucharu U-18 może liczyć na rozwój za kadencji Martineza?

Zanim przejdę do najważniejszego zarzutu, chciałbym poruszyć jeszcze jeden aspekt – wzmocnienia. Martinez potrafi zrobić dobre interesy (Moses, wypromowanie N’Zogbii), ale ma też kilka wpadek takich jak Mauro Boselli, kupiony za ponad 6 milionów funtów, obecnie na wypożyczeniu w Palermo czy Jason Scotland, na którego Hiszpan wyłożył 2 miliony funtów, a rok później oddał za 750 tysięcy. Jak wspomniałem, Everton nie jest klubem bogatym i nie może sobie pozwolić na wyrzucenie sześciu milionów w błoto, a z pewnością kibice The Toffees chcieliby widzieć więcej takich zakupów jak Kevin Mirallas czy Nikica Jelavic (w którego wciąż i niezmiennie wierzę).

Ostatnią i bezapelacyjnie najważniejszą rzeczą, jaką można zarzucić Martinezowi to słabe starty. Słabsze niż Zagłębie Lubin czy Everton Moyesa. Wigan przed przejęciem sterów przez Martineza skończyło sezon na 11 miejscu. Pozycje zajmowane przez Martineza to 16, 16, 15 i wreszcie 18. Powstał nawet termin wiganed, który w luźnym tłumaczeniu oznacza, że ktoś nie robi nic przez dłuższy czas, po czym dzięki chwili geniuszu kończy swoją misję sukcesem. Słowo to zawdzięczamy właśnie Martinezowi  i jego drużynie, która do 3/4 rozgrywek wyglądała tragicznie, po czym nagle ogrywała Manchester United, Arsenal czy Newcastle. Zanosiło się nawet na to, że i w tym roku dadzą radę, ale każda passa musi się kiedyś skończyć. Myślący bardziej o europejskich pucharach fani Evertonu z pewnością chcieliby odmiany po kiepskich początkach drużyny Moyesa, a już na pewno nie zamierzają zajmować do marca miejsca spadkowego, po czym wyskoczyć na 17 lokatę niczym Rambo z tłumu atakujących go żołnierzy.

Zakładając, że jednak Martinez poukłada wszystkie klocki tak, że utrzymanie nie będzie zmartwieniem, ma on przewagę nad Moyesem. Szkotowi nie udało się wygrać żadnego trofeum przez 11 lat pracy, podczas gdy Hiszpan przywiózł przecież do Wigan Puchar Anglii i to po zwycięstwie nad Manchesterem City. Evertonowi będzie potrzebny najlepszy Martinez – umiejący zmotywować swoich graczy do prezentowania od sierpnia takiego poziomu, jak marcowo-majowi Latics. Mam nadzieję, że media się nie mylą i jeżeli sympatyczny Hiszpan rzeczywiście ma zostać szkoleniowcem EFC, klub z niebieskiej części Liverpoolu zrobi krok do przodu. Pożyjemy, zobaczymy.

Jedna myśl w temacie “Martinez dobry, Martinez zły

Dodaj komentarz