NSNO – Niech Się Nareszcie Ogarną

Gdyby Farhad Moshiri planował wydanie wspomnień po tym, jak odda kontrolę nad klubem piłkarskim Everton komuś innemu, mam dla niego roboczy tytuł tego wydawnictwa. „Jak zmarnować potencjał i zrazić do siebie fanów?” – tak w telegraficznym skrócie można podsumować niespełna sześć lat rządów Irańczyka przy Goodison Park.

O błędach Moshiriego z lat 2016-2021 nie ma co wspominać, choć oczywiście wciąż rzutują one na obecny krajobraz Evertonu. Ale jak mawiał pewien mędrzec…*

*wpis będzie zawierał gify baseballowe, żeby nie było tak przykro

Zacznijmy zatem od czerwca 2021, momentu, w którym czar Ancelottiego prysł na dobre i w którym pojawiła się Hiszpańska Inkwizycja pojawił się hiszpański kelner – Papa Benitez. Trzymając się mojego znakomitego pomysłu na książkę, rozpiszmy w punktach plan na strącenie klubu piłkarskiego na przedostatnią półkę w hierarchii Premier League.

1. Nie miej zbyt wielkiego pojęcia o futbolu

To klucz, bez tego nie uda się zrealizować kolejnych kroków. Farhad Moshiri może udawać, że zna się na piłce i na tym, jak działają mechanizmy związane z zarządzaniem klubem piłki nożnej. Może przyjść i powiedzieć – hej wszyscy, patrzcie, jak znam się na piłce i czasami mój zespół wygrywa mecze. I ludzie mogą mu uwierzyć, w końcu rzeczywiście, jego zespół czasami wygrywa mecze.

Ale umówmy się – jeżeli w sześć lat zatrudniasz pięciu menedżerów (Koeman, Allardyce, Silva, Ancelotti, Papa Benitez [nie liczymy Duncana Fergusona]), to nie za bardzo masz pojęcie, co robisz. Jeżeli co chwila zmieniasz kierunek swojego zespołu i nie masz żadnej strategii co do jego rozwoju (bo takiej przecież nie ma), to średnio można uznawać cię za kogoś kompetentnego. Jeżeli nie umiesz rozmawiać z kibicami i wydajesz jedynie oświadczenia w formie rozmów kontrolowanych z Jimem Whitem, to wyraźny znak, że boisz się konfrontacji nt. własnej wiedzy o świecie piłki nożnej.

Wreszcie, jeżeli decydujesz się na palenie pieniędzmi w piecu (lato trzech dziesiątek, Yannick Bolasie, Morgan Schneiderlin, Cenk Tosun, Theo Walcott, przeklęty Alex Iwobi) to znak, że jesteś jak tato, którego syn od trzech godzin męczy w centrum handlowym o zabawkę i w końcu mu ją kupujesz, żeby dał ci spokój. Nikt o zdrowych zmysłach i pojęciu o piłce nożnej nie pomyślałby, że cholerny Alex Iwobi za absurdalne 30 milionów funtów to jest bardzo dobry pomysł na naprawienie swojego klubu. Jeszcze gdyby to był tylko ten koszmarny Iwobi, to okej – błędy się zdarzają, ale od czegoś podobno masz ludzi, prawda? Skoro już o ludziach mówimy

2. Zatrudnij kogoś, kto (podobno) się zna, a potem nie daj mu spokoju

Steve Walsh kiedyś powiedział, że Everton mógł mieć Andy’ego Robertsona, Harry’ego Maguire’a i Erlinga Haalanda.

Tak samo jak ja kiedyś powiedziałem, że mogłem mieć same szóstki w szkole i pójść na Harvard. Ostatecznie zamiast tych trzech pojawili się Schneiderlin, Klaasen i Tosun, a ja nie poszedłem na Harvard.

Steve Walsh może sobie mówić co chce, a i tak mu nikt nie uwierzy, bo „a fructibus eorum cognoscetis eos”. Steve Walsh został w nagrodę zwolniony, bo nie nadawał się na dyrektora sportowego. A już na pewno nie wtedy, kiedy Moshiri, Bill Kenwright i Ronald Koeman postanowili sobie pograć w Football Managera na żywo.

Za niego przyszedł Marcel Brands, który miał posprzątać bałagan po poprzedniku i wyprowadzić klub na prostą. Sprowadził Lucasa Digne, Andre Gomesa, Bernarda (tak, na tym blogu lubi się Brazylijczyka), Doucoure i Godfrey’a. Ale stracił także równowagę i zdrowy rozsądek, gdy przyszło do podpisywania kontraktu z najgorszym Alexem Iwobim, czego nigdy mu nie zapomnę. To był moment, w którym trzeba było zrobić Rejtana i najwyżej odejść z podniesioną głową.

W każdym razie – jeżeli sprowadzasz dyrektora sportowego, to dajesz mu zadania i, przede wszystkim, swobodę działania.

Czego nie robisz? Nie stoisz nad nim i nie pokazujesz – a może ten, a może tamten, a mój kolega (zaraz do niego wrócimy) powiedział że ten. I nie pozwalasz również budować menedżerowi zespołu po swojemu, bo w przeciwnym razie nie potrzebujesz dyrektora sportowego. Tymczasem Ancelotti i Benitez robili sobie, co chcieli. Nie jest to koniecznie nic złego, ale kompletnie podważa autorytet osoby, która powinna być nad nimi.

Co więcej, osoba ta została przecież członkiem zarządu i dostała nowy kontrakt. Po co? Jeżeli nie daje się dyrektorowi sportowemu odpowiedzialności związanej z zatrudnianiem menedżera (robi to sam szefo) ani wolnej ręki przy transferach (Allan i James Rodriguez oraz jego kontrakt to przecież dzieła Ancelottiego, Gray i Townsend przyszli z rekomendacji Papy Beniteza), to po cholerę przedłużać z nim umowę i dawać miejsce w zarządzie?

Farhad Moshiri sprowadził osobę, która miała wyprowadzić klub na prostą i nadać mu wizję. Super. Po czym ten sam Farhad Moshiri regularnie robił Brandsowi do gniazda i podejmował swoje decyzje. Co, powracając do punktu pierwszego, nie jest raczej dobrym pomysłem. Jeżeli Irańczyk potrzebował kozła ofiarnego, to podpisując kontrakt z Holendrem zrealizował swoje zadanie znakomicie. W innym przypadku zawiódł na całej linii.

Moshiri jest rzekomo wielkim fanem modelu funkcjonowania klubu z dyrektorem sportowym. Więc może pora umieścić w tej roli pewnego jegomościa, z którym i tak cały czas się jest na łączach?

3. Zamiast słuchać się ludzi mądrych, słuchaj się kolegi, który dba o swoje interesy

Kia Joorabchian byłby super przyjacielem w 2006 roku, gdy przywoził do West Hamu Carlosa Teveza i Javiera Mascherano. Kia Joorabchian nie jest super przyjacielem w 2021 roku, gdy próbuje za wszelką cenę wepchnąć do Evertonu Anwara El Ghaziego. Jego nazwisko pojawiało się także przy okazji powrotu Coutinho do Evertonu, bo ludzie potrafią dodawać dwa do dwóch i na podstawie bliskich relacji obu Irańczyków były piłkarz Liverpoolu był wiązany z grą po niebieskiej stronie Mersey. Kto zachwalał transfer Jamesa Rodrigueza? Oprócz tego, że prawie wszyscy, to robił to także Kia Joorabchian, który maczał palce przy tym ruchu.

Rodak Moshiriego, choć nie jest oficjalnie zatrudniony w klubie, odgrywa w nim bardzo dużą rolę – próbował przecież przeforsować kandydaturę Nuno Espirito Santo, chcąc wyświadczyć przysługę swojemu koledze Jorge Mendesowi. Gdy to się nie udało, osobiście był mediatorem pomiędzy Benitezem i Moshirim.

Zgadniecie, czyja firma reprezentowała Arsenal przy transferze Alexa Iwobiego? Wiadomo.

Jedyne, co udało się Joorabchianowi, to transfer Richarlisona. I to by było na tyle, ale niestety Moshiri prawdopodobnie zrobi to, co powie mu jego przyjaciel. W końcu sam nie zna się na piłce i, jak by się wydawało, na czytaniu nastrojów kibiców. Bo gdyby się znał to nie zrealizowałby punktu 4.

4. Zatrudnij menedżera, który kiedyś wygrywał, ale już długo nie, no ale to nie problem, bo to MARKA

Ostatnie trofeum Rafaela Beniteza to Puchar Włoch w 2014 roku. (Nie liczę awansu z Newcastle do Premier League, don’t @ me). Więc naturalnie były menedżer Liverpoolu był idealnym kandydatem na menedżera Evertonu. W końcu Everton nie wygrał nic od 27 lat i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby nie wygrywał jeszcze dłużej. Spokojnie, mamy dystans.

I tym samym, oczywiście dzięki pomocy Joorabchiana, nowe porządki miał zaprowadzić ktoś, kto kiedyś nazwał swój nowy klub klubem małym. Głównie dlatego, że przyjeżdżając na mecz z Liverpoolem, Everton postanowił się bronić. Szokujące.

A potem Benitez mówił, że on to zawsze gra do przodu i jego drużyny mają atakować. Znakomitym dowodem na jego progresywne podejście do futbolu było wystawienie zespołu w formacji 5-4-1 na 19. w tabeli Championship Hull City. Albo całkowite oddanie środka pola Brighton, żeby mogli sobie wygrać 3:1. Albo 23 bramki strzelone i 32 stracone. Albo wyjście 4-4-2 na Liverpool, aby pokazać, że Everton to już nie jest mały klub.

No ale Rafael Benitez to marka. Kiedyś przecież wygrywał bardzo dużo meczów, a Moshiri chciałby, żeby jego klub wygrywał dużo meczów.

I to nie problem, że Benitez tradycyjnie pokłócił się z jednym z najlepszych piłkarzy, więc trzeba go było sprzedać. No bo Rafael Benitez to marka.

Wcale nie przeszkadzają nikomu dwa zwycięstwa w ostatnich trzynastu meczach ligowych. W końcu Rafael Benitez to marka.

Ludzie mają dystans, gdy za Jonjoe Kenny’ego wchodzi Salomon Rondon, za którego Everton powinien dostawać dofinansowania z PFRON-u, bo Rafael Benitez to… sami wiecie co.

5. Wspieraj tego menedżera, jak już go zatrudniłeś, bo co ci pozostało

Paradoksalnie, wyrzucenie teraz Rafaela Beniteza to byłby doskonały przykład naprawiania błędu błędem. Skoro już Moshiri go zatrudnił i nie zanosi się na to, że Papa Benitez ucieknie latem do Realu Madryt, to musi się go trzymać. Skoro zwolnił Brandsa, żeby Benitez mógł robić transfery według swojego pomysłu, to musimy się stety/niestety przekonać, jakie będą tego efekty. Bo kolejna zmiana na tym stanowisku w trakcie sezonu i w połowie okienka byłaby samobójstwem i proszeniem się o spadek.

Od początku byłem dość sceptyczny co do pomysłu zatrudnienia Beniteza. Popełnił już tak wiele błędów, że nie powinienem chcieć, żeby został. I wcale nie jestem przekonany, że jego dalsza praca na stanowisku menedżera przyniesie skutek. Ale przede wszystkim w ogóle nigdy nie powinno go tu być, a skoro jest, to niech dokończy to, co zaczął, może przypadkiem znajdą się trzy gorsze zespoły w Premier League. A lato już tym razem będzie należało do Evertonu, prawda?

6. Rób dalej to co robisz. Skoro do tej pory nie działało, to na pewno zadziała tym razem!

Minione sześć lat miało być dla Evertonu czasem mlekiem i miodem płynącym. Z dzielnego underdoga gryzącego kluby TOP 6 po kostkach, drużyna z Goodison Park miała stać się dobermanem rozszarpującym swoich przeciwników w drodze po trofea (przynajmniej Puchar Chipicao, eh?) i występy w Europie.

No ale nie, nic takiego się nie stało, więc Farhad Moshiri powinien dalej wydawać pieniądze na przepłaconych nieudaczników (wiadomo, o kim mowa). Może spokojnie zatrudniać ludzi, których nie będzie słuchał i słuchać ludzi, których nie zatrudnia. Zamiast pionu sportowego z jasno określoną strategią trzeba dalej ściągać kogo się chce i dawać mu wolną rękę, nie łącząc wszystkich szczebli piramidy szkolenia z pierwszym zespołem. A przede wszystkim ignorować każdego, kto ma jakąś konstruktywną krytykę, bo zawsze jak coś to można zadzwonić do Jima White’a.

I wtedy wszystkie problemy znikają. A Everton niech sobie będzie, gdzieś tam na 13-14. miejscu, w końcu to tylko pieniądze. Czasem są, a czasem ich nie ma.

Za to marki i przyjaciele są zawsze.

Dodaj komentarz